Kto boi się stracić coś dla wartości, straci wszystko dla byle
czego. Aborcja jest w Polsce dobrem chronionym i te tysiąc zabitych
polskich dzieci rocznie to jest absolutne minimum, jakie w dzisiejszym
świecie trzeba złożyć w ofierze bożkowi Molochowi. Władza u nas
wrażliwa, czuła na głos ludu. Bardzo się posłowie przejęli na widok tłumu
wymalowanych na czarno pań, przestraszyli się ich krzyku „wyp...ać”
i gestu środkowego palca. Niech więc giną dzieci, aby tylko w Polsce
był pokój i zgoda. Bo lepiej, żeby tysiąc dzieci zginęło za naród, niż
żeby... Kupowanie czegokolwiek za zgodę na zbrodnię zawsze źle się kończy,
niezależnie od tego, jak tęgie głowy kombinują i jak szczytne motywy im
przyświecają.To już z górą dziewięć lat minęło od czasu, gdy bracia
Kaczyńscy – prezydent i premier – tak lawirowali, aż doprowadzili do
upadku projekt wzmacniający obronę życia dzieci w konstytucji. 13 kwietnia
2007 roku zabrakło 27 głosów. Wystarczyłoby, żeby część „sprawiedliwych”,
którzy wstrzymali się od głosu, wtedy zagłosowała na „tak” – a dziś
władza nie miałaby problemu z aborcją. Ale oni chcieli mieć „więcej niż 30
proc. poparcia”. I co? Stracili władzę po roku, a na jej odzyskanie
potrzebowali ośmiu lat. Tak to jest, gdy się próbuje przehandlować Boże
błogosławieństwo. Teraz dostali kolejną szansę. I, mimo wszystko, jeszcze ją
mają – a z nimi naród. Ale czas mija. (Franciszek Kucharczak, Gość
Niedzielny 42/2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz