10 kwietnia 2010 r. to jeden z trudniejszych dni w moim
życiu, chyba nawet najtrudniejszy - mówi w wywiadzie dla PAP prezydent Andrzej
Duda. Informacja o tym, że samolot z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie rozbił
się pod Smoleńskiem zastała go w Krakowie, w domu rodzinnym, gdzie pojechał na
weekend do żony i córki. "To był wstrząs, nieprawdopodobny wstrząs, nie do
uwierzenia. Nigdy nie zapomnę tych dramatycznych rozmów wtedy z ministrem
Maciejem Łopińskim, który był szefem gabinetu pana prezydenta prof. Lecha
Kaczyńskiego, z Jackiem Sasinem, który był w Smoleńsku, a był wtedy zastępcą
szefa kancelarii, z kancelarią Sejmu, kiedy chodziło o przejęcie władzy prezydenckiej
przez ówczesnego marszałka Sejmu pana Bronisława Komorowskiego. Bardzo, bardzo
trudne momenty" - wspominał prezydent. Andrzej Duda podkreślił, że bardzo
brakuje mu pary prezydenckiej - Marii i Lecha Kaczyńskich, a także kolegów z
Kancelarii Prezydenta, którzy zginęli w Smoleńsku. Ale przede wszystkim -
podkreślił prezydent - "bardzo brakuje ich polskiemu państwu; ich śmierć
"to była naprawdę wielka strata dla polskiego państwa". Nie ma w
ogóle pytania, czy tym ludziom się należy upamiętnienie, pomnik, czy im się nie
należy. Oczywiście, że im się należy" - zaznaczył prezydent. "Dla
mnie to jest bardzo przykre, a najbardziej przykre jest dla mnie to, że buduje
się jakieś podziały - a tak czyni PO - wokół kwestii upamiętnienia tych, którzy
zginęli. Jest to dla mnie niezrozumiałe. Przecież zginęli tam także ich koledzy
partyjni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz