Nie jest dobrze, gdy np. teologowie i
duchowni, którzy powinni pomagać ludziom przejść przez ten czas z umiejętnością
czytania znaków czasu (co na szczęście robi wielu z nich), rezygnują z tego
zadania i codziennie analizują wykresy zachorowań i śmiertelności, skupiają się
na skuteczności noszenia maseczek i z wypiekami na twarzy (czy klawiaturze)
dzielą się ze światem spostrzeżeniami, dotyczącymi polityki prewencyjnej (lub
jej braku) poszczególnych państw. Nie jest też właściwe lekceważenie tych, którzy
w wydarzeniach wytłumaczalnych biologicznie i statystycznie chcą jednak
widzieć znaki, które domagają się od człowieka odpowiedzi bardziej kluczowych
niż tylko to, czy poddać się kwarantannie, czy nie. I nie jest dobrze, gdy
ignorowane są głosy tych, którzy rozumiejąc konieczność działania tu i teraz,
by zapobiec rozprzestrzenianiu się epidemii, stawiają ważne pytania o to, co
dalej - z gospodarką, ze społeczeństwem, z układem sił w świecie. Epidemiolodzy
i ich wykresy są nam potrzebne, by przyjąć strategię walki z epidemią, ale nie
zastąpią strategów od polityki i ekonomii. W tym wszystkim teologowie -
słusznie walcząc z zabobonami religijnymi, które obecnie trafiają na podatny
grunt - niech nie ulegają innemu zabobonowi: że same wykresy i statystyka oraz
zalecenia medyczne są tym, czego ludzie teraz najbardziej potrzebują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz