Umarł 21 grudnia właśnie podczas odprawiania wieczornej Mszy św.
akademickiej w kościele dominikańskim w Poznaniu. Trudno pisać o jego
śmierci, kiedy wiadomo, że w jej momencie dotykał samego życia. Przez 35 lat odprawiał Eucharystię o wpół do siódmej rano, a od kilku
lat właśnie wieczorem. - Uwielbiam ten czas – mówił. - Jezus jest
skarbem mojego życia, powietrzem. Nigdzie nie łażę, ale siedzę przy
kościele, bo chcę być napełniony Bogiem. Bez rozmowy z Chrystusem, bez
powierzenia się Maryi nic nie jestem warty. Musiałbym być bardzo
bezczelny, żeby namawiać ludzi do czegoś, czym nie żyję. Żył Jezusem Chrystusem i wszyscy to widzieli, dlatego ten wierzący
ksiądz tak przyciągał tłumy młodych - na Lednicę, na Jamną, do Hermanic i
w ogóle - do duszpasterstwa.
Tego dnia w homilii przyszło mu skomentować ukochany fragment z „Pieśni nad pieśniami: „Cicho!
Ukochany mój! Oto on! Oto nadchodzi! Powstań przyjaciółko miła, piękna
moja, i pójdź! (…) ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć głos!” Jakie
inne słowa mogły go lepiej podprowadzić do tej śmierci w marszu, w
aktywności, jakiej pełne było całe jego życie? Czy mówiąc te słowa
widział już Tę twarz, za którą tęsknił?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz