W sieci coraz częściej pojawiają się apele, by nie dopuścić, by
prezydenta wybrali niewykształceni wyborcy. Na alarm biją zarówno nieznani (w
pewnością wykształceni) internauci, jak i osoby publiczne. I trudno nie
dostrzec absurdu w tym, że najczęściej są to ci sami ludzie, którzy bronią
demokracji przed autorytarnymi ciągotkami PiSu, a profile fejsbukowe mają
wypełnione walką z dyskryminacją, np. ze względu na płeć, orientację seksualną
czy kolor skóry. Nie, żeby w samej walce z dyskryminacją było coś złego. Wręcz
przeciwnie. Nie umiem jednak zrozumieć, jakim cudem spinają w spójną całość tę
antydyskryminacyjną narrację z jawnym i niedemokratycznym dyskryminowaniem
setek tysięcy ludzi, którzy żyją obok nich, a ich jedyną winą jest to, że z
jakiegoś powodu zakończyli edukację na poziomie podstawowym. To się nie tylko
nie trzyma kupy, ale wręcz jest wewnętrznie sprzeczne. GN 2.07.20
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz