Było coś nieprzypadkowego w tym, kto zginął 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Po pierwsze, dwóch prezydentów łączących dwie Rzeczpospolite. Po drugie, politycy ze wszystkich stron ideowych sporów. Po trzecie wreszcie, państwowcy, ludzie, którzy łączyli, a nie dzielili (m.in. Grażyna Gęsicka, Maciej Płażyński, Janusz Kochanowski, Władysław Stasiak, Arkadiusz Rybicki, Tomasz Merta, Wiesław Woda). Przesłanie, testament, jaki nam zostawili, wydawało się oczywiste: musimy sprostać odpowiedzialności za wspólne dziedzictwo. Było to wyzwanie z zupełnie innego porządku niż ten, w jakim żyła Polska przed 10 kwietnia 2010 roku. Niestety, ów (nie)porządek bratobójczej walki bez jakichkolwiek reguł i ograniczeń wrócił ze zdwojoną siłą. Powstało kilka ważnych powieści podejmujących w sposób artystyczny pytanie, „dlaczego powaga przegrała?” One właściwie nie zaistniały, nie stały się pretekstem do publicznych debat – bo przywróciłyby wtedy należną wagę i powagę tematowi katastrofy. Znakomitego dramatu Wojciecha Tomczyka „Bezkrólewie” nie wystawił żaden teatr w Polsce… poza Teatrem Telewizji w 10. rocznicę Smoleńska. Najbardziej tragiczne wydarzenie w naszej XXI-wiecznej historii stało się w polskiej polityce, kulturze, debacie publicznej tematem tabu. Kto do niego wraca, niejako z automatu zostaje przypisany do „smoleńskiej sekty”. Standard „normalności” wyznacza spuszczenie zasłony milczenia nad tym, co stało się pod Smoleńskiem. Kolejne miesięcznice zamieniły się w gorszące widowiska będące echem owego odwróconego, wiosennego Krakowskiego Przedmieścia. Powaga wciąż spoczywa w wawelskiej krypcie, a historia gwałtownie przyspiesza. Czy będziemy wystarczająco silni w chwili kolejnej próby, jeśli teraz nie stawimy czoła swoim własnym demonom? Piotr Legutko GN 14/25

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz