Nie rozumiem chrześcijaństwa sparaliżowanego słowem „koronawirus”. Chrześcijaństwo jako duchowe SPA,
zdolne jedynie familiarnie poklepać po ramieniu ludzi przerażonych
telewizyjnymi wiadomościami nie działa. Odwaga. Tego uczył mnie Kościół.
Przechodzę pod Wawelem i myślę o Szymonie z Lipnicy. Jego ciało spoczywa
nieopodal, w kościele bernardynów. Gdy w 1482 r. mieszkańców Krakowa
dziesiątkowała zaraza, ten wzięty kaznodzieja nie uciekł. Nie tylko wyszedł na
ulice, by opatrywać chorych i udzielać im sakramentów, ale prosił nawet Boga,
by pozwolił mu umrzeć w czasie tej zarazy. Bóg wysłuchał tej prośby. Tuż po
śmierci bernardyna przy jego grobie miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień.
„Odwagi, nie bójcie się” – przypomina Jezus. Jaka moc musiała płynąć z Jego
słów, skoro chrześcijaństwo pociągało ludzi do tego stopnia, że przyjmując tę
naukę ryzykowali życiem. Najbardziej niezrozumiałym faktem, wobec którego
bezradni są wszystkowiedzący internetowi komentatorzy jest to, że przez trzy pierwsze
wieki okrutnie prześladowano chrześcijan, a ich liczba każdego dnia… wzrastała.
Wiecie, że zwrot „Nie lękaj się” występuje na kartach Biblii 365 razy?
Dokładnie tyle, ile jest dni w roku. Przypadek? Marcin Jakimowicz. GN 1.03.20
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz