Trzy lata po ślubie kobietę dopadła ciężka choroba. Okazało się, że to
bardzo rzadki nowotwór tkanki nabłonkowej i łącznej, a do tego
miastenia, choroba powodująca małą odporność mięśni szkieletowych na
najmniejszy nawet wysiłek. Doszło jeszcze kilka innych chorób, a także
autoimmunoagresja, wyrażająca się tym, że organizm zabija własne komórki. Już
po pierwszych cyklach chemioterapii, do których doszło w 2001 r., lekarze
powiedzieli, że leczenie spowodowało u niej trwałą bezpłodność. Dodali, że
ma jajniki jak staruszka. Dla 28-letniej dziewczyny i jej męża to był
dramat. Wiosną 2009 r lekarz spojrzał na jej wyniki i oniemiał.
Okazało się, że parametry krwi pacjentki są wzorcowe. Z medycznego
punktu widzenia to nie powinno mieć miejsca. Zdumiony lekarz oświadczył
„będziecie rodzicami”. Małżonkowie zdecydowanie odrzucili propozycję aborcji.
Mieli pół godziny na podjęcie decyzji, czy dla dobra dziecka przerwać trwającą
już chemioterapię. Gabriela zdecydowała, że ją wstrzymuje. W tej sytuacji
prawie nikt nie wierzył, że dziecko, które rośnie pod jej sercem, będzie
zdrowe. Według optymistycznej wersji po porodzie kobieta miała trafić pod
respirator i pozostać do niego podłączona do końca życia. Wersja
pesymistyczna zakładała, że Gabriela po prostu umrze. Dzięki pomocy świetnych
lekarzy na świat przyszła maleńka Klara. Okazała się całkowicie zdrowa. –
Nasz profesor, wspaniały ciepły człowiek, nazywa Klarę „zagadką całej śląskiej
medycyny”. W ciągu 18 lat leczenia Gabriela przeszła aż 36 cyklów
chemioterapii, prawdopodobnie najwięcej na świecie. Wszystkie zastosowane dotąd
metody leczenia opierały się jednak na utrzymaniu jej przy życiu
i łagodzeniu objawów choroby. – Teraz, po 18 latach walki,
pojawiła się nowa nadzieja w postaci terapii komórkami macierzystymi.
GN 17.01.2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz