Mogła wyjechać do Polski, ale sama, bez dziecka. Postanowiła
wyjechać, by szukać pomocy w kraju. - Pomyślałam, że jak wyjadę na dwa
tygodnie, to mąż się nią zajmie, nie będzie miał innego wyjścia, to przecież
jego dziecko. Pojechałam, ale okazało się, że do Polski nie przyszło
zaproszenie z Tunezji, które w czasach komuny było warunkiem wydania mi
paszportu. Przez półtora miesiąca chodziłam codzienne do biura paszportowego
prosić, bym mogła wrócić do córki. W końcu trafiłam na jakiegoś urzędnika,
który ulitował się nade mną i dał mi paszport . Po powrocie zobaczyłam
Ines siedzącą na podłodze w tym samym ubranku, w którym ją zostawiłam dwa
miesiące wcześniej. Dziecko kleiło się od brudu i potu. Siedziało i kiwało się
w przód i w tył. Miało pusty wzrok. Siedziałam w nocy nad jej łóżeczkiem i
płakałam wołając „Boże ratuj!”. Tej nocy podjęłam decyzję, że nie zostawię
mojego dziecka. Rano odwołałam bilet na samolot i poszłam na policję poskarżyć
się, że jesteśmy bite i głodzone. Męża wezwano na posterunek. Kiedy furia
opadła powiedział, że mogę jechać z Ines do Polski na dwa tygodnie, ale jak nie
wrócę znajdzie mnie i zamorduje. Kiedy w końcu samolot wystartował,
popłakałam się z wdzięczności. Wiedziałam, że już mnie nie zawrócą. Pierwsze
kroki w Polsce skierowałam do Matki Bożej w lubelskiej katedrze, by jej
podziękować. To był drugi cud w moim życiu, który zawdzięczam Matce Bożej -
kończy swoje świadectwo. GN 22.01.19
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz