Już sam wybór Barbary Nowackiej na szefową resortu edukacji był prowokacją. Nikt bardziej niż ona nie gwarantował wzbudzenia niepokojów społecznych w zakresie edukacji i decydenci doskonale o tym wiedzieli. Prowokowanie niepokojów ćwiczyła przecież u boku Janusza Palikota jako współprzewodnicząca partii Twój Ruch – i rozumieli się bez słów. Wiadomo, że „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, więc ktoś uznał, że polską młodzież trzeba pochować. Mentalnie – robiąc z dzieci bezwolnych konsumentów ideologicznej papki. Przypomnę, że rok temu, gdy „ministra” zapowiedziała dobranie się do lekcji religii w szkołach, skrytykowała przy okazji swojego poprzednika, Przemysława Czarnka, że „swoje osobiste poglądy przenosił na to, w jaki sposób chciał, żeby funkcjonowała szkoła”. Twierdziła, że to „niedopuszczalne”. Tymczasem teraz, po roku, jasne jest, że to właśnie osobiste poglądy Nowackiej przysparzają nam problemów. I najwyraźniej o to właśnie chodziło. Dlaczego taka osoba została szefową edukacji? Od lat przecież manifestowała przekonania, delikatnie mówiąc, konfrontacyjne względem wartości wyznawanych przez większość społeczeństwa, zwłaszcza w kwestii wychowania młodego pokolenia. To musiało spowodować niepokoje społeczne. Ich wyrazem była manifestacja przeciw planom MEN, która odbyła się w minioną niedzielę w Warszawie. Protestował wielotysięczny tłum złożony w dużej mierze z rodziców sprzeciwiających się odbieraniu im prawa do wychowania dzieci zgodnie z ich przekonaniami, szczególnie w związku z wprowadzaniem obowiązkowego przedmiotu edukacja zdrowotna. Franciszek Kucharczak, GN 29/24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz