Powraca telewizyjny obraz Prezydenta Pawła z
wzniesioną ku górze ręką. „To jest swoista statua wolności dla Gdańska, ale nie
tylko”. Takie słowa wpisałem w Księdze Kondolencyjnej. W ręce trzymał światełko
skierowane ku niebu. Ku światłości wiekuistej, gdzie mieszka Bóg „bogaty w
miłosierdzie” (Ef 2,4). Jakby sygnał, jakby oznajmienie – nieuświadomione wtedy
– że niebawem i on będzie zmierzał ku Temu, który „zna wszystko” (1 J, 20). Dla
wielu to, co się wydarzyło w niedzielny wieczór, zostało odebrane jako potężny,
gwałtowny, niemilknący dzwon na trwogę. Wezwanie do rachunku sumienia. Do
definitywnego wyrugowania z polskiej polityki, więcej, z przestrzeni życia
społecznego języka pogardy, poniżania, deprecjonowania, obdzierania ze czci
i godności naszych braci, bliskich, czasem niedawnych przyjaciół.
Wypływa ten język z serc, w których wygasł płomień miłości do ojczyzny, do polskiej
wspólnoty. Wyrasta z niekontrolowanej miarą sumienia pychy, która jest
nieodrodnym dzieckiem pogardy. Tak być nie może! Dosyć! Basta! Stop! To pycha
buduje mury osobności. Niezdolna do autorefleksji, do dostrzeżenia
w swych sercach braku miłości, imperatywu pokoju, szacunku dla racji i
poglądów innych, podważania tego, co jest rezultatem demokratycznych
zasad. Trzeba nam braterstwa serc, dłoni otwartych, a nie zaciśniętych
pięści. Trzeba nam powrotu do hierarchii trwałych, sprawdzonych wartości,
budowanych na fundamencie rodziny, szkoły, kościoła. Powrotu niezbędnego,
koniecznego niczym koło ratunkowe wrzucone na wzburzoną głębinę polskiej
wspólnoty. Tych wartości dzięki którym Polska trwa. Z kazania abp Głódzia
podczas pogrzebu Pawła Adamowicza. GN
18.01.19
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz