Trudno nie
parsknąć na widok rewolucjonistów kulturalnych, którzy obrażają się, kiedy ktoś
próbuje przełamać się z nimi opłatkiem. W rzeczywistości jednak sytuacja nie
jest specjalnie zabawna. Dwa ważne miasta, w tym stolica, są rządzone przez
obyczajową skrajną lewicę. Wystarczyło odpowiednie ustawienie politycznej
układanki połączone z cichą przemianą mentalności mieszkańców miast. Do
niedawna polityków, którzy maszerują w tęczowych paradach, a w życzeniach
świątecznych nie wspominają o Bożym Narodzeniu oglądaliśmy w wiadomościach z
Holandii czy Hiszpanii. Dziś, na razie lokalnie, mamy to samo zjawisko u
siebie. Nie można już powtarzać, że nam ono nie grozi, bo sytuacja w Polsce
jest inna niż na Zachodzie. W Portugalii było inaczej niż w Irlandii, w
Irlandii inaczej niż w Belgii, a w Belgii inaczej niż w Kanadzie – i wszędzie
obyczajowa lewica zrobiła swoje. Zresztą wszystkie wymienione kraje mają jedną
cechę wspólną: brak silnych chrześcijańskich polityków. W Portugalii za prawicę
uchodzą socjaldemokraci, w Holandii chadecy głosowali za aborcją, w Hiszpanii
Partia Ludowa zacięła się nawet na próbie wprowadzenia obowiązku zgody rodziców
na przeprowadzenie aborcji u 16-latki. W Polsce też brakuje silnego
katolickiego ugrupowania. Prawo i Sprawiedliwość samo przemian obyczajowych nie
wspiera, ale od długiego czasu blokuje projekt zakazujący aborcji, a
odpowiedzią partii na genderowe zajęcia w szkołach było stwierdzenie, że
zaprotestować powinni rodzice. Małe lewicowe grupki potrafiły skutecznie
skolonizować swoją stronę sceny politycznej. Konserwatyści tego nie zrobili.
Wielka szkoda. GN 30.12.18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz