poniedziałek, 9 września 2024

Dom wariatów

 


Co do tegorocznego Konkursu Piosenki Eurowizji z  roku na rok coraz mniej liczą się w niej piosenki (tych dobrych jest tu jak na lekarstwo), a coraz bardziej przebieranki i choreografia. Im dziwniej, tym lepiej: największe szanse na zwycięstwo mają, jak się zdaje, wykonawcy o trudnej do zidentyfikowania płci, a także ci bardziej wyuzdani i ekstrawaganccy. Uczestnicy prześcigają się więc w tym, kto pokaże więcej w powyższych kategoriach. Muszę jednak przyznać, że to, co zobaczyłem i usłyszałem w tym roku, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Z niedowierzaniem patrzyłem na to, co pojawiało się na ekranie: hiszpańskich tancerzy w stringach, reprezentanta Finlandii, który biegał po scenie bez spodni, w cielistej bieliźnie, czy jawnie satanistyczną symbolikę występu irlandzkiej wokalistki. A to bynajmniej nie jest pełna lista dziwactw odgrywanych przy wtórze muzycznej tandety. Ci, którzy mieli coś do zaprezentowania w dziedzinie muzyki rozrywkowej i po prostu zaśpiewali piosenkę (np. Łotwa, Ukraina czy Francja), stanowili zdecydowaną mniejszość. Wybuczano i wygwizdano wokalistkę z Izraela, tylko ze względu na jej narodowość. Zwyciężył natomiast Nemo ze Szwajcarii – jak podają źródła, „artysta niebinarny, który w swojej muzyce porusza takie tematy jak tożsamość płciowa, zdrowie psychiczne i szukanie swojego miejsca na tym świecie”. Czyli wszystko w eurowizyjnej normie. Obserwując ten żenujący spektakl, zastanawiałem się, na ile odzwierciedla on prawdę o naszym kontynencie. Bo jeśli jest to rzeczywisty obraz tendencji występujących w europejskich społeczeństwach, to znaczy, że nasza cywilizacja chyli się ku upadkowi. Przy okazji takich imprez myślenie o Europie jako o wspólnym domu staje się coraz trudniejsze. Chyba że chodzi o dom wariatów. GN 16.05.2024

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz