Mija rok od wyborów z 15 października 2023 roku, które zmieniły władzę w Polsce. Jest to dobra okazja, by z dystansem przyjrzeć się filozofii aktualnej ekipy rządzącej. Mniej więcej miesiąc temu premier Donald Tusk streścił ją za pomocą terminu „demokracja walcząca”, dodając, że trzeba podjąć „działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa”. Doszliśmy do sytuacji, w której wątła większość nie może zmienić Konstytucji, ale realnie zaczyna zmieniać ustrój państwa. Dochodzimy do kwestii niebezpiecznych konsekwencji zaprowadzania demokracji walczącej. Na pewno należy do nich obniżenie jakości sprawowanych rządów. Władza skupiona na rozliczeniach i osłabianiu przeciwnika po prostu nie ma czasu i energii, by skutecznie rozwiązywać realne problemy zwykłych ludzi. Zamiast zająć się tymi problemami, spełnianiem dobrych obietnic oraz chwaleniem się swymi sukcesami, władza ta musi walczyć. I musi ciągle (propagandowo, prawnie, karnie, proceduralnie, finansowo etc.) nękać oponentów. Wiadomo, że oni nie pozostaną dłużni i już mówią o przyszłym rozliczaniu rozliczania lub o zemście za zemstę. Aż strach pomyśleć, jak będzie wyglądać kampania przed następnymi wyborami parlamentarnymi, skoro każda ze stron będzie świadoma ich stawki. Stawki, którą można streścić w słowach: „albo rządzisz, czyli wsadzasz, albo sam siedzisz”. Demokracja walcząca – która stała się oficjalną filozofią obozu rządzącego i która jest wprowadzana w życie – musi prowadzić do napięć społecznych jeszcze większych niż dotąd. Historia poucza, że dodawanie przymiotników do demokracji oznacza odejmowanie praw konkretnym grupom ludzi. A taki proces jest w istocie niedemokratyczny i musi prowadzić do katastrofy. Jacek Wojtysiak, GN 17.10.24
środa, 23 października 2024
Pierwszy rok „demokracji walczącej”
Mija rok od wyborów z 15 października 2023 roku, które zmieniły władzę w Polsce. Jest to dobra okazja, by z dystansem przyjrzeć się filozofii aktualnej ekipy rządzącej. Mniej więcej miesiąc temu premier Donald Tusk streścił ją za pomocą terminu „demokracja walcząca”, dodając, że trzeba podjąć „działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa”. Doszliśmy do sytuacji, w której wątła większość nie może zmienić Konstytucji, ale realnie zaczyna zmieniać ustrój państwa. Dochodzimy do kwestii niebezpiecznych konsekwencji zaprowadzania demokracji walczącej. Na pewno należy do nich obniżenie jakości sprawowanych rządów. Władza skupiona na rozliczeniach i osłabianiu przeciwnika po prostu nie ma czasu i energii, by skutecznie rozwiązywać realne problemy zwykłych ludzi. Zamiast zająć się tymi problemami, spełnianiem dobrych obietnic oraz chwaleniem się swymi sukcesami, władza ta musi walczyć. I musi ciągle (propagandowo, prawnie, karnie, proceduralnie, finansowo etc.) nękać oponentów. Wiadomo, że oni nie pozostaną dłużni i już mówią o przyszłym rozliczaniu rozliczania lub o zemście za zemstę. Aż strach pomyśleć, jak będzie wyglądać kampania przed następnymi wyborami parlamentarnymi, skoro każda ze stron będzie świadoma ich stawki. Stawki, którą można streścić w słowach: „albo rządzisz, czyli wsadzasz, albo sam siedzisz”. Demokracja walcząca – która stała się oficjalną filozofią obozu rządzącego i która jest wprowadzana w życie – musi prowadzić do napięć społecznych jeszcze większych niż dotąd. Historia poucza, że dodawanie przymiotników do demokracji oznacza odejmowanie praw konkretnym grupom ludzi. A taki proces jest w istocie niedemokratyczny i musi prowadzić do katastrofy. Jacek Wojtysiak, GN 17.10.24
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz