czwartek, 4 maja 2017

Uczelnie boją się wykładów



Co sprawia, że uczelnie tak boją się wykładów i dyskusji? Ha - bo to nie te wykłady, co trzeba.– W Stanach Zjednoczonych ani razu nie zdarzyło mi się, żeby uniwersytet zablokował moje wystąpienie – powiedziała w Radiu Wnet Rebecca Kiessling, amerykańska działaczka pro life. W Polsce natomiast zdarzyło się to na wszystkich uczelniach, na których miała wystąpić, z wyjątkiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.Co takiego groźnego może uczelniom zrobić ta pani, że tak się jej boją? – Bo wykład miał być jednostronny – tłumaczą tu i ówdzie władze uczelni. Zabawne. A to gdy na uczelniach występują Magdalena Środa czy inne feministki, to ich słuchacze zawsze potem wysłuchują jakiegoś „kontrwykładu”? Albo gdy swoje teorie popychają tam różni „burzyciele tabu” i inni specjaliści od inżynierii społecznej, to po nich zawsze jest wykład jakiegoś księdza? W polskich uczelniach, za polskie pieniądze, wykładają przecież specjaliści od gender, choć tej pseudonauki wcześniej nikt nie przetestował nawet na zwierzętach. Ale to jest słuszne, bo tak orzekli współcześni mędrcy, więc te wykłady są, i to stale, regularnie, a studenci muszą tego słuchać, tracić na tym czas, a, co gorsza, komórki mózgowe. Gender i inne takie mogą więc być – a nawet muszą – a Kiessling nie może być. Bo ona reprezentuje nie tę opcję, co trzeba. I mogłaby wprowadzić słuchaczy w niedopuszczalną konsternację. Sam fakt, że publicznie przyznaje, że jest poczęta w wyniku gwałtu, to przecież gwałt intelektualny na zwolennikach aborcji „płodów” poczętych w ten sposób. Franciszek Kucharczyk, GN 17/2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz