piątek, 6 lipca 2018

Czy szkolna katecheza to tylko kolejny przedmiot szkolny?



Obserwując wszystko jako dzieciak, później jako licealista, student, wreszcie ksiądz nabrałem jakiejś takiej podejrzliwości wobec profesji nauczyciela – nie dlatego, że trudna, ale że wciąż narażona na jakieś prowokacyjne zależności. Widziałem, jak łatwo ulegać tymże. I jak one wpływają na nabór nowych ludzi do nauczycielskiej pracy. To tylko stwierdzenie faktu. W końcu sam do szkoły trafiłem jako katecheta, czyli nauczyciel religii. Wszystkie praktyczne argumenty, także sytuacja, którą można nazwać historyczną sprawiedliwością, przemawiały za nauką religii w szkole. Właśnie: za nauką religii. Bo znając szkolną atmosferę – bez żadnych animozji – czułem, że nie będzie to już katecheza. Tak w istocie się stało. „Program autorski” miałem. A tu z czasem zacieśniały się urzędowe wymogi. Dalej starałem się, by to była katecheza, nie tylko nauka. By nie odchodząc od sprawdzonych w przeszłości wzorców, ubogaconych przez moje doświadczenia wyniesione z Ruchu Światło–Życie oraz o wiedzę zdobytą w czasie specjalizacji doktorskiej (a to i w wiejskiej szkółce się przydaje), katechizację zamieniałem w ewangelizację. I dzieci, i... kolegów oraz koleżanek ze szkolnej pracy. Pierścień urzędowego nadzoru metodyków przedmiotu „religia” zacieśniał się coraz bardziej. Korzystając z karty nauczyciela i mojej metryki urodzenia, wymknąłem się z sieci. Mam „siedem lat wakacji”. To jeszcze przedwojenne określenie nauczyciela na emeryturze. Dzisiejszych programów i podręczników bym nie zdzierżył. Więcej powierzchowności we wszystkim – pewnie także w programach i podręcznikach. I to każdego przedmiotu. Religia pewnie nie jest wyjątkiem. ks. Tomasz Horak GN 24.06.18

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz