niedziela, 5 kwietnia 2015

Papu i seksu


„Dziennik Zachodni”, przy okazji rozmowy z Magdaleną Krzak, psychologiem i seksuologiem klinicznym, podaje, że co roku w Polsce „około 20 tysięcy nastolatek rodzi dzieci”. Trochę to przesadzone, bo na przykład w 2013 r. było 14,5 tys. takich urodzeń, z czego olbrzymia większość przypadła na kobiety pełnoletnie, bo osiemnasto- i dziewiętnastoletnie. Ale przecież, skoro chcemy wczesnej sekseudukacji, musimy porazić społeczeństwo wizją tysięcy ciężarnych dziewczynek ze smoczkami w ustach. „Czego zabrakło? Edukacji seksualnej dzieci” – czytamy we wstępie. Co tam doświadczenia Wielkiej Brytanii, gdzie ciąż wśród dziewczynek przybywa wprost proporcjonalnie do liczby dzieci objętych seksedukacją. „Oświeceni” wiedzą. I u nas dziewczynki zachodzą, bo nie chodzą (na „seks” oczywiście). Przypomnijmy: WHO zaleca m.in. przekazywać dzieciom w wieku 0-4 lat informacje o „różnych rodzajach związków” albo o „prawie do badania tożsamości płciowych”, a w wieku 4-6 lat treści o „uczuciach seksualnych jako części ludzkich uczuć”. Wśród głównych tematów dla dzieci przedszkolnych znaleźć tam można „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja we wczesnym dzieciństwie”. Żeby pozbawić rodziców wpływu na wychowanie ich dzieci, najpierw należy zrobić z nich idiotów, bigotów i ciemniaków. I temu właśnie służy kolportowanie takich haseł, że kto nie zgadza się na deprawację dzieci w stylu WHO, ten zamierza utrzymywać dzieci w przekonaniu, że nie ma czegoś takiego jak seks. Zresztą o czym my mówimy? Rodzice mają konstytucyjne prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie ze swymi przekonaniami i to powinno wystarczyć. To znaczy, że trzeba pogonić ludzi, którzy bezczelnie wyciągają ręce po nasze dzieci (Franciszek Kucharczyk, GN, 29.03.15).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz